czwartek, 29 lipca 2010

Galanteria

Drugi, najpiękniejszy element Łodzi (poza opisaną wcześniej rogatnicą) to drewniane listwy odbojowe.
Można je porównać do chromowanych, błyszczących zderzaków i listew ozdobnych w amerykańskich samochodach z lat 50-tych. Tam też hobbyści wielkim wysiłkiem przywracają ich blask, bo ona najbardziej podkreślają old-school'owy charakter tych maszyn.

Łodzia pochodzi z czasów, gdy sposób łączenia dolnej i górnej części kadłubów był inny niż teraz i właśnie wymagał wykończenia tego rodzaju listwą, najczęściej drewnianą. Wyglądało to tak, jak na tym przekroju poprzecznym: pokład był nakładany na kadłub na wieczko w pudełku na buty.


Sklejało się to i skręcało śrubami lub wkrętami - daltego potrzebne były te drewniane podłużnice - żeby było do czego przykręcić.


A potem na wierzch, dla wykończenia i dodatkowego wzmocnienia przykręcało się listwę odbojową, i zarazem ozdobną. W Łodzi była ładna, machoniowa, ale mimo iż to drzewo egzotyczne, zgniła całkiem, jak Łodzia leżała do góry dnem tyle czasu :(.



W nowszych łódkach stosuje się już zupełnie inną konstrukcję - prostszą, mocniejszą i bardziej praktyczną. Zarówno burta jak i pokład kończy się kołnierzem (patrz rysunek). Kołnierze skleja się razem i skręca śrubami. W ten sposób powstaje bardzo dobre i sztywne wzmocnienie - nie trzeba już, żadnych listew wzmacniających.

Następnie na ten kołnierz naciąga się kształtkę z elastycznego tworzywa sztucznego (wygląda to jak uszczelka w drzwiach samchodu) i powstaje elastyczny, odporny na uderzenia "zderzak".


















Ale to już nie to, co drewno....

sobota, 24 lipca 2010

MALOWANIE TOPKOTEM

TOPKOT to taki specjalny rodzaj żywicy poliestrowej, z białym barwnikiem i domieszką parafiny. Używa się go do malowania laminatu. Tzn, kładzie się go jako ostatnią warstwę, gdy robi się kadłub łódki w formie. Tajemnica polega na tym, że żywica musi zaschnąć bez dostępu powietrza, żeby stworzyć szklistą, twardą i suchą powierzchnię.
Zasada robienia łodek (i innych rzeczy) z laminatu jest taka:
najpierw formę pokrywa się ŻELKOTEM. Żelkot to, podobnie jak TOPKOT, żywica z barwnikiem (takiego koloru będzie łódka), ale bez parafiny. Jak wyschnie, układa się kilka warstw maty szklanej, przesyconej żywicą (paćka się pędzelkiem lub wciska żywicę w matę wałkiem). Oczywiście każda warstwa musi wyschnąć, ale najlepiej nie za bardzo. No i na końcu maluje się właśnie tym TOPKOTEM. Jak topkot wysycha to ta parafina wyłazi na wierzch i oddziela wysychającą żywicę od powietrza. Natomiast powierzchnia zewnętrzna kadłuba wysycha przylegając do formy, więc bez dostępu powietrza i tu niepotrzebna jest domieszka parafiny.

Tym TOPKOTEM maluje się bardzo ciężko, bo jest gesty i lepki i okropnie śmierdzi (parujący trujący rozpuszczalnik - styren), ale po pomalowaniu daje szklistą, twardą jak szkło powierzchnię.

Ja oczywiście nie robiłem kadłuba od nowa, ale wewnętrzna powierzchnia (czyli stary topkot) była bardzo zniszczona i spękana, więc najlepszą metodą było zmatowić ją nieco (ciężka sprawa, bo strasznie twarda), i pomalować topkotem. Jeden raz. Więcej i tak by się nie dało bo do topkotu nic się nie przyklei - jest leciutko tłustawy od tej parafiny.


Nazwy topkot i żelkot, jak się pewnie domyślacie, pochodzi z angielskiego top-coat, ale tak się już w języku polskich szkutników przyjęło. Producenci też piszą na opakowaniach: topkot :)

piątek, 23 lipca 2010

BŁOGOSŁAWIONE UPAŁY

Lato 2006 było wyjątkowo pogodne - właściwie cały czerwiec i lipiec prawie nie padało i bez przerwy upały.
Z jednej strony męczyłem się strasznie przy laminowaniu różnych części i wzmocnień (przez cholerne pary styrenu, które "jebały" jak nie wiem, co - patrz poprzedni post).

Ale z drugiej strony, to dzięki tym upałom i suszy w ogóle udało mi się ten remont porządnie zrobić. Przede wszystkim dobrze wysuszyć laminatową skorupę Łodzi.

Tak, tak! Laminat teoretycznie jest wodoodporny, ale w przypadku starych, zdezelowanych, a przede wszystkim mało solidnie zrobionych łódek, włókna szklane w laminacie porafią wchałniać wodę jak gąbka przez pęknięcia w wierzchniej warstwie żywicy (np. jesli była zbyt cienka lub uszkodzona mechanicznie), oraz przez brzegi skorupy kadłuba i pokłady jeśli nie zostały należycie sklejone i uszczelnione żywicą. Widać to trochę na zdjęciu.

I tylko kilkutygodniowe suszenie na ostrym słońcu pozwala zredukować wilgoć wchłoniętą przez lata.


Ale i tak nie do końca się udało. Widać to tutaj: już po osuszeniu i pomalowaniu wnętrza kadłuba topkotem - czyli warstwą specjalnej żywicznej emalii, takiej jakby super twardej, białej farby - gdy postawiliśmy Łodzię na boku, naprężenie w kadłubie spowodowało, że przez jakiś mikro-pęknięcia wycisnęły się brązowe krople wody, która była uwięziona w laminacie...

środa, 21 lipca 2010

Najgorsza robota...

Po sklejeniu i skręceniu pokładu i kadłuba, żeby naprawdę było solidnie, postanowiłem wykonać laminatowe wzmocnienia od wewnątrz. W miejscu połączenia przyklejałem żywicą poliestrową paski maty szklanej. które 15-20 cm zachodziły na pokład i burtę.
Stawianie Łodzi na jednej burcie, aby tę burtę zakleić w miarę wygodnie.

Ten etap okazał się najbardziej zabójczą fizycznie robotą. Laminowanie polega na przykładaniu warstw maty szklanej i nasączaniu jej żywicą metodą paćkania grubym pędzlem. Więc nie jest to takie „5 minut”. Żywica poliestrowa jest na bazie rozpuszczalnika styrenowego, który podczas tej pracy mocno paruje, czyli mówiąc językiem malarzy – „strasznie jebie”...

Było to okres niesamowitych upałów i moja pierwsza próba wczołgania się za dnia do forpiku (czyli wnętrza dziobu) i zalaminowania pierwszego kawałka maty skończyła porażką:

Pary styrenu, ulatniające się w upale, w nagrzanym i słabo wentylowanym wnętrzu okazały się tak intensywnie trujące, że po minucie czy dwóch, przestałem cokolwiek widzieć (łzy i mroczki latające przed oczami), dostałem oparzenia I stopnia na klatce piersiowej i brzuchu i szybciutko ledwo żywy, bliski utraty przytomności wyczołgałem się za zewnątrz.

Więc jedyną metodą było wstawać o 5 rano gdy już było jasno, ale jeszcze nie upalnie, ubrać się grubo i szczelnie, żeby jak najmniej skóry było narażonej na kontakt z parującym styrenem i działać zanim słońce zacznie atakować swym żarem.

Na tych zdjęciach nie wyglądam może zbyt inteligentnie, bo mimo tych środków bezpieczeństwa, po tej robocie i tak chodziłem jakiś czas nieźle naćpany ;)

Nie widać tu Jacka, który bardzo mi pomagał przygotowując kawałki maty szklanej i rozrabiając kolejne porcje żywicy poliestrowej. W szalonym tempie i z aptekarską precyzją odważał proporcje składników na wadze elektronicznej.

poniedziałek, 19 lipca 2010

"ASSEMBLING" - czyli sklejanie do kupy



Obie części skorupy nie były wykonane zbyt dokładnie (jak już pisałem, przez pijanych szkutników z Ostródy, w beztroskich czasach gierkowskich...), więc trochę się trzeba było namęczyć, żeby to dopasować.



To ja z perspektywy zapawężowej - coś tam strugam.


TU I ÓWDZIE TRZEBA BYŁO PODEPRZEĆ, ALBO ROZEPRZEĆ...

... MIEJSCE STYKU POKŁADU I BURT BYŁO DODATKOWO WZMOCNIONE PASKAMI MATY SZKLANEJ NASĄCZONEJ ŻYWICĄ EPOKSYDOWĄ.

Burty zabezpieczone były papierem, żeby nie zapaćkać i nie skrobać od nowa, z zacieków zaschniętej żywicy.
Wszyscy pomocnicy stawali na burcie, żeby dociskać, a ja skręcałem...

Przed remontem, jak Łodzia jeszcze pływała, w niektórych miejscach pokład odłaził od burt, fatalnie się pływało, taką rozklekotaną łodzią. Więc teraz miało być super mocno.


A oto forpik - czyli wnętrze DZIOBU Łodzi - po sklejeniu!

piątek, 16 lipca 2010

Już lato i kolejny etap - przygotowania do assemblingu, czyli złożenia góry z dołem






Przed sklejeniem pokładu z kadłubem trzeba zrekonstruować podłużnice - takie listwy, które wzmocnią spojenie i dodatkowo troszkę usztywnią konstrukcję.







Tym razem jest nas więcej - do pomocy przybył mój młodszy synek - czyli Jasio.

Mądry Jasio, bo bardzo sprytnie radzi sobie z wierceniem wiertarką, nawet bez podłączenia do prądu!!!
:)






Fachowym okiem patrzę sobie, czy równo się klei....



































Poza tym, przed sklejeniem Jacek przygotowuje wypełnienie komór wypornościowych.





W tej konstrukcji są to po prostu kawały styropianiu, zabezpieczone trochę przed utlenianiem workami foliowymi.













Do prac włączył się też Przemek, syn mojego przyjaciela Jarka.















I NAWET SAM JAREK!

Eleganckie dodatki



W międzyczasie bierzemy się za restaurowanie elementów osprzętu Łodzi:
Jacek maluje na czerwono płetwy (oczywiście nie swoje - aż taki elegancki nie jest :) płetwy sterową i mieczową - czyli kawały solidnej nierdzewnej blachy 6mm.








Ja natomiast z wielką pieczołowitością odrestaurowałem najpiękniejszą chyba część - śliczną, smukłą, dębowo-sosnową ROGATNICĘ! Trzeba było ją oczyścić całkowicie ze starych lakierów, rozmontować, posklejać i powzmacniać na nowo, a potem 9 warstw szlifowanego lakieru. Dziś wygląda jak zabytkowy instrument muzyczny!!!
(bo 2 lata później jeszcze dołożyłem 4 warstwy lakieru i parę poprawek zrobiłem)
To ja - w stroju dentystycznym. Po wyborowaniu wszystkich dziur, stało się jasne, że na tygodniu się robota nie skończy...