Rok 2006, maj. Mój syn Jacuś, właśnie zdał maturę i składa papiery na studia. Ja mam urlop do wykorzystania i czuję, że bardzo potrzebuję oddechu od codziennej roboty. Więc rzucam pomysł:
"Synu jedziemy na działkę do Serocka, gdzie od kilku lat leży pod płotem nasza stara Omega. Złapiemy się i przez tydzień wyszykujemy ją trochę, żeby znów można było popływać."

Kiedyś na niej pływaliśmy, z roku na rok była bardziej zdezelowana, ale ciągle brakowało czasu i zapału żeby ją porządnie naprawiać i remontować. W końcu, któregoś roku legła pod płotem, przykryta starymi plandekami i kawałkami starej papy. Poszła w odstawkę.
No więc jedziemy - zapowiada się fajna, męska zabawa!
Początek okazał się nieco trudny, ziąb jak sto pięćdziesiąt, prawie bez przerwy deszcz. Po odkryciu ukazał się nam obraz nędzy i rozpaczy. Zgnilizna, całkiem spróchniałe podłużnice drewniane, wzmacniające połączenie pokładu z kadłubem, laminat popękany, nasiąknięty wodą, zgniłe drewniane listwy odbojowe itd. Trzeba było rozczepić pokład z kadłubem, wymyć z błota i glonów i zastanowić się, jak to ugryźć.
